Pierwsza złota zasada z życia fotografa ślubnego: uważaj, gdzie parkujesz auto, bo możesz niepostrzeżenie zostać obbalonowany i owstążkowany : ) O co chodzi? Odpowiedź poniżej…
Na zdjęciach widzicie Kolno, małe miasteczko w województwie podlaskim. Który to dzień? 9 sierpnia 2014 – niby jedna z wielu sobót w roku, a jednak wyjątkowa. Ba! Można powiedzieć, że najważniejsza w całym życiu dla Izy i Huberta. Oto kilka fotografii zza kulis tego, co mnie wtedy spotkało. Obejrzyjcie…
Nie razi Was nic w oczy?
To coś na zdjęciach w jaskrawożółtym kolorze to Matiz mojej mamy. Pożyczam go sobie czasem, gdy pracuję w terenie. Zaparkowałam jak gdyby nigdy nic pod blokiem panny młodej, sfotografowałam jak się maluje, ubiera w ślubną suknię… a potem wyszłam na zewnątrz zobaczyć, co ciekawego dzieje się nieopodal. Nic nie zakłócało ciszy tego upalnego, słonecznego dnia, dopóki obok mojego auta nie zaparkowały kolejne, a od strony osiedla nie zaczęli nadciągać tłumnie kuzyni i wujkowie Izabeli. Z tą przesympatyczną rodzinką widziałam się już nie raz. Kolno to małe miasteczko, wszyscy się znają, a my mieliśmy okazję poznać się podczas wesela jednej z kuzynek panny młodej dwa lata temu. Zdjęcia najwidoczniej musiały się im podobać, skoro zaproszono mnie na kolejne wesele w ich rodzinie : ) Do przyjazdu Pana Młodego zostało kilka ostatnich chwil. Lada moment miało nastąpić błogosławieństwo, a potem wyjazd do kościoła. Dlatego kuzyni Izabeli przyśpieszyli kroku. W pośpiechu dmuchali balony, a z kieszeni wystawały im końcówki wstążek. Zrobili to w mig. Nie zdążyłam się obejrzeć, a w wszystkie zaparkowane obok domu samochody zostały przystrojone w weselnym klimacie. Gdy zobaczyłam, że pod moją nieuwagę przystrojono również moje autko, chwyciłam się za głowę. Ten rażący w oczy żółty kolor i tak sprawia, że jestem dostatecznie widoczna na szosie, nie potrzebuję do tego jeszcze balonów i wstążek! „Jestem fotografem a nie z cyrku” – pomyślałam – aczkolwiek zrobiło mi się wtedy niezmiernie miło : )
Jakież było zdziwienie mojej mamy, gdy następnego dnia rano, wsiadając do samochodu, zobaczyła turlające się po wycieraczkach balony! Zanim włożyła kluczyk do stacyjki, zadzwoniła do mnie, budząc mnie ze snu i pytając „o co chodzi?”. Jak to o co? Balony strasznie trzepotały na wietrze przy otwartych na oścież szybach (upał i skwar był tego dnia niemiłosierny), więc musiałam je odwiązać z lusterek i ulokować na siedzeniach i wycieraczce :) Mama nie zadawała już więcej pytań, mimo tego że chyba nie dostała zadowalającej ją odpowiedzi…
Wyglądało to wszystko razem jak po niezłej imprezie, a przecież byłam jak to często bywa w sobotę… w pracy :)